W zeszłą niedzielę wracałam z Mszy i byłam już prawie koło mojego domu, a właściwie o jeden blok wcześniej, kiedy przydarzyła mi się następująca historia:
Doszłam do zakrętu w prawo, w który powinnam wejść, gdy usłyszałam lekko bełkotliwe pytanie:
- Ma pani klucze do tego?
- Nie odpowiedziałam, bo myślałam, że to nie do mnie.
- – No ma pani klucze do tego? – Pytający nie dawał za wygraną.
- – Ale do czego? – Zapytałam ze zdumieniem.
- – No, do tego wariata?
- – Ale do jakiego wariata? – Drążyłam.
- – No, do tego, no, do śmietnika – usłyszałam w końcu.
- – Nie mam, bo tu nie mieszkam – odpowiedziałam.
- A wtedy ten dziwny człowiek spojrzał chyba na moją białą laskę i powiedział:
- – A, wiem, o co chodzi.
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
- W sumie to chyba wyszło na to, że nie mam kluczy nie dlatego, że tam nie mieszkam, tylko dlatego, że nie widzę. Może ten pan w przypływie odkrywczego myślenia, wzmocnionego odpowiednim napojem uznał, że niewidomi to śmieci nie wyrzucają.
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Albo myślał, że klucze do tego wariata ma ten, co Cię opieka.